Maciej Lasek: Dzień dobry pani, dzień dobry państwu.
Monika Olejnik: Tylko 16 proc. badanych ma zaufanie do raportu Jerzego Millera, jak pan myśli dlaczego tak mało i dlaczego tak wiele osób wierzy w to, że to był zamach 10 kwietnia.
Maciej Lasek: Szkoda, że nie został zrobiony sondaż ile osób przeczytało nasz raport z załącznikami, plus materiał, który został wydany miesiąc później, czyli protokół z załącznikami wojskowymi. Razem to jest prawie półtora tysiąca stron. W tym raporcie jest krok po kroku bardzo wyraźnie opisane co doprowadziło do tej katastrofy. Jeżeli byśmy, jeżeli rozmawiamy z osobami, które mają inne zdanie pierwsze pytanie jest takie: czy przeczytał pan, pani raport i ten raport czy zrozumiał.
Monika Olejnik: Ja myślę, że doktorzy, którzy się zajmują, profesorowie, którzy się zajmują tą sprawą, eksperci Antoniego Macierewicza czytali ten raport i oni twierdzą, że nie było zderzenia z brzozą, że były wybuchy na pokładzie samolotu, dwa wybuchy.
Maciej Lasek: Trudno mi polemizować z taką teorią, gdyż eksperci, którzy są przywoływani przez zespół parlamentarny pana posła Antoniego Macierewicza nie mieli dostępu do tych materiałów, na których myśmy pracowali. Informacje zawarte w tym raporcie są doskonale skorelowane ze wszystkimi dowodami, które udało się uzyskać.
Monika Olejnik: Ale czy eksperci, panie doktorze, czy eksperci Jerzego Millera byli w Smoleńsku, badali brzozę.
Maciej Lasek: Tak, oczywiście. Mamy zdjęcia tej brzozy, mamy zdjęcia, w którym są elementy skrzydła samolotu wbite, mamy zdjęcie skrzydła, które, tego elementu, który odpadł po zderzeniu z brzozą, i który wpadł w taki zagajnik, o ile dobrze pamiętam brzozowy, w innym miejscu i te ślady wszystkie wprost mówią, jak doszło do tej katastrofy.
Monika Olejnik: Samolot TU 154 nie uderzył w brzozę i nie złamał o nią skrzydła. Uderzenie w brzozę nie mogło się stać przyczyną odwrócenia się, upadku i katastrofy samolotu, oraz śmierci wszystkich pasażerów – tak twierdzą eksperci Antoniego Macierewicza. Jedna z eksplozji miała miejsce mniej więcej w połowie długości lewego skrzydła, spowodowała wielkie, lokalne zniszczenia, w efekcie rozdzielając skrzydło na dwie części.
Maciej Lasek: Nawet oględziny szczątków przeprowadzone przez członków naszej komisji na miejscu zdarzenia nie wykazały żadnych śladów możliwości wystąpienia tego typu zjawiska, o którym tutaj piszą eksperci pana posła Macierewicza. A drugi wybuch, jak słyszałem, miał rozerwać kadłub. W jaki sposób można to udowodnić? Choćby poprzez analizę rejestratora. Rejestrator, jak już wcześniej wspomniałem w jednym z wywiadów, rejestruje między innymi nadciśnienie w kabinie. Jeżeli byłby wybuch nadciśnienie zostałoby zarejestrowane. Nic, nie ma żadnej anomalii w rejestracji tego parametru, który by spowodował, który by wskazywał na jakieś nienormalne, niewłaściwe działania, niezwiązane z tą tragiczną końcówką lotu.
Monika Olejnik: Czyli jednoznacznie państwo wykluczyli zamach, tak.
Maciej Lasek: Wykluczyliśmy jednoznacznie zamach na podstawie oględzin szczątków samolotu, na podstawie analizy rejestratorów parameterów lotu, na podstawie również ekspertyzy przeprowadzonej na zlecenie prokuratury wojskowej, wykonanej przez Wojskowy Instytut Chemii i Radiometrii, gdzie materiały do przeprowadzenia tego typu badań na wykluczenie środków trujących, promieniotwórczych, wybuchowych zostały zebrane przez specjalistów, nie członków naszej komisji, przez Żandarmerię Wojskową i pracowników tego Instytutu.
Monika Olejnik: Wczoraj Jarosław Kaczyński powiedział, że samolot, który uderzył w budynek WTC nie został pozbawiony skrzydeł. I co na to doktor Maciej Lasek.
Maciej Lasek: Samolot, który uderzył 11 września w budynek World Trade Centre można powiedzieć był latającą bombą. Miał bardzo dużo paliwa w zbiornikach. Było to, można powiedzieć natychmiast po starcie, na jakiej podstawie można twierdzić, że samolot, który zderzył się z żelbetonową konstrukcją wysokiego wieżowca zachowuje swoje skrzydła. Tam nie nastąpiło odcięcie tego budynku, tej części konstrukcji tylko nastąpił wybuch paliwa i pożar. Pożar, który spowodował naruszenie trwałości konstrukcji, co w efekcie spowodowało zawalenie tego budynku.
Monika Olejnik: Przeczytam dalej, raport Antoniego Macierewicza: „Charakter zniszczeń TU 154, w tym znacznie rozrzucenie jego szczątków na obszarze ponad jednego hektara wyklucza by doszło jedynie do awaryjnego lądowania, gdyż żadne awaryjne lądowanie samolotu tego typu w terenie zadrzewionym, niezależnie od tego, jak nieudane i pod jakim kątem nie mogłoby spowodować aż takiego rozczłonkowania konstrukcji”.
Maciej Lasek: No i tu mamy do czynienia z kolejnym niezrozumieniem faktów i niezrozumieniem fizyki tego zjawiska. Samolot nie lądował awaryjnie, samolot zderzył się z przeszkodą, obrócił się prawie o 180 stopni i w pozycji plecowej zderzył się z dużą prędkością, 270 kilometrów na godzinę – z ziemią. To jest nieuchronnie prowadzi do zniszczenia konstrukcji i w takim przypadku niestety, z bardzo dużym prawdopodobieństwem, graniczącym z pewnością, do śmierci wszystkich osób, które znajdują się na pokładzie takiego samolotu. Mówię ogólnie, gdyby ten samolot lądował, tak jak tutaj wskazują w swoich opinia, próba lądowania awaryjnego, czyli, czyli co – nie obraca się, nie uderza, próbuje lądować przed lotniskiem – być może uszkodzenia byłyby zdecydowanie mniejsze, ale nie w tym przypadku. Musimy pamiętać o jednej rzeczy, ten samolot, wbrew temu co się nam próbuje wmawiać, znalazł się na wysokości poniżej wysokości lotniska dużo wcześniej, zanim zderzył się z brzozą. Rosjanie dali zgodę na zniżanie tylko do stu metrów. A samolot znalazł się parę metrów pod, tak jakby powierzchnią lotniska, kilka metrów nad ziemią.
Monika Olejnik: Dlaczego?
Maciej Lasek: Załoga cały czas kontrolowała lot. Seria błędów w wyszkoleniu, seria błędów popełnionych w danym locie, odwracanie uwagi załogi od czynności i moim zdaniem nieracjonalna decyzja o lądowaniu na lotnisku, na którym warunki atmosferyczne są pięciokrotnie niższe, widzialność jest pięciokrotnie niższa niż minimum umożliwiające lądowanie na tym lotnisku, to jest wystarczająca przyczyna do, niestety, tragicznego końca tego lotu.
Monika Olejnik: Chcieli lądować, czy chcieli sprawdzić?
Maciej Lasek: W naszym raporcie stwierdziliśmy, że chcieli podejść do wysokości stu metrów, niestety błędy w wyszkoleniu, błędy w metodyce wykonania takiego manewru doprowadziły, że odejście na drugi krąg zostało zainicjowane zbyt późno, niewłaściwie i w efekcie doprowadziło do, tak jak mówię – zejście na małą wysokość, zderzenie z pierwszymi przeszkodami terenowymi wcześniej niż brzoza, które są udokumentowane w naszym raporcie ...
Monika Olejnik: A trzeba też pamiętać o tym, że Rosjanie wprowadzali Polaków w błąd.
Maciej Lasek: Rosjanie podawali niewłaściwe informacje dotyczące położenia samolotu na ścieżce i na kursie i to żeśmy w naszym raporcie wskazali.
Monika Olejnik: I to była jedna z przyczyn katastrofy.
Maciej Lasek: Nie, to nie była jedna z przyczyn katastrofy, to był jeden z czynników, który mógł zaburzać percepcję pilota. Ale pilot, chciałem tutaj bardzo wyraźnie podkreślić, nie ma prawa zejść poniżej wysokości stu metrów, wysokości barometrycznej nad poziom lotniska, nie ma prawa, to jest przepis, który...
Monika Olejnik: To co, pilot chciał się zabić?
Maciej Lasek: Pilot popełnił błąd. Pilot popełnił błąd. W naszym przypadku, żeśmy wskazali, po odczycie zapisów kokpitu, voice recordera, że pilot zareagował dopiero, zresztą z opóźnieniem, po przekroczeniu wysokości stu metrów, ale radiowej wysokości, tam przed lotniskiem jest przeniżenie terenu, dlatego w takiej fazie lotu nie stosuje się odczytu tego wysokościomierza, czyli radiowysokościomierza, dlatego, dlatego żeby nie można było zostać wprowadzonym w błąd przez ukształtowanie terenu. Wysokościomierz barometryczny podaje poziom rzeczywisty nad lotniskiem.
Monika Olejnik: A chciałby pan się spotkać z ekspertami Antoniego Macierewicza?
Maciej Lasek: Ja się spotykam z wieloma ekspertami, którzy racjonalnie podchodzą do badania tego wypadku. Eksperci zespołu Macierewicza nie należą do tej grupy. Jeżeli pomija się oczywiste fakty w jaki sposób doszło do tego wypadku, jeżeli pomija się obciążenia skrzydła samolotu w końcowej fazie i ich wpływ na to, jak może zostać urwane skrzydło, to dyskusja na tym poziomie moim zdaniem, nie ma sensu.
Monika Olejnik: Maciej Lasek, gość Radio ZET, a teraz przechodzimy www.radiozet.pl i Monika Olejnik.
Monika Olejnik: Dużym grzechem komisji Jerzego Millera jest to, że państwo uznali, że gen. Błasik był w kokpicie, był gen. Błasik w kokpicie czy nie?
Maciej Lasek: Według naszych ustaleń dowódca sił powietrznych był w kokpicie w końcowej fazie lotu, czyli od momentu, w którym zostało zgłoszone, że pokład jest gotowy, czyli wszyscy pasażerowie są na swoich miejscach, zapięci w pasach, jest to elementarz bezpiecznego wykonywania lotu i nagle pojawiają się osoby postronne w randze generała, generałów, co potwierdza...
Monika Olejnik: Ilu ich było?
Maciej Lasek: Myśmy mieli pewnego rodzaju wątpliwości, nie wiedzieliśmy do kogo osoba postronna w kokpicie może wypowiadać pewne słowa – mechanizacja skrzydeł służy do, bo przecież nie lotnik, to może mówić nie lotnik do lotnika. Eksperci Instytutu ZENA wskazali, że to mogą być, to może być większa liczba osób postronnych, to mogą być osoby postronne w kokpicie, co zresztą miałoby, wyjaśniałoby pewne wątpliwości zarówno zawarte w ekspertyzie wykonanej przez MAK, jak i w ekspertyzie wykonanej przez Centralne Laboratorium Kryminalistyczne, czy Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego, która na nasze potrzeby również wykonywała badania zapisu czarnych skrzynek. I teraz popatrzmy sobie na jedną rzecz. Mamy kogoś kto wchodzi do kokpitu, gdzie załoga wyraźnie nie reaguje na to, że weszły osoby postronne, czyli są to na pewno osoby wyższe rangą, wyższe stopniem od załogi, którym załoga – można powiedzieć – zdaje relację, tak, JAK-owi się udało, im się udało, no my będziemy próbowali. Następnie słychać rozmowy niewiązane z lotem, a w tym czasie załoga jest bardzo mocno obciążona przygotowaniem do podejścia do lądowania. Dyskusja na temat dowódca sił powietrznych był, nie był, ma tutaj drugorzędne znaczenie, ponieważ nasza komisja nigdy nie powiedziała, że dowódca sił powietrznych, wbrew temu, co napisali Rosjanie, że wywarł jakąkolwiek, bezpośrednią presję na ten lot.
Monika Olejnik: Presję, ale pisali państwo o pośredniej presji.
Maciej Lasek: O pośredniej presji związanej z misją, ze spóźnieniem, z obciążeniem generalnie tym zadaniem.
Monika Olejnik: No, ale Kraków stwierdził, że nie ma głosu generała...
Maciej Lasek: Że nie rozpoznał głosu.
Monika Olejnik: Że nie rozpoznał głosu gen. Błasika.
Maciej Lasek: A w pozostałych przypadkach stwierdził, że z dużym prawdopodobieństwem można przyjąć, że są to głosy dowódcy załogi, drugiego pilota, technika, nawigatora, lub innych niezidentyfikowanych osób, z dużym prawdopodobieństwem każda z tych ekspertyz i to może być, ja bym chciał żeby to było dobrze zrozumiane, jako badacz wypadków nie odrzucam żadnych dowodów. I dla mnie równorzędnym dowodem jak dowód wykonany przez Centralne Laboratorium Kryminalistyczne, czy ekspertów z Krakowa, jest również ekspertyza MAK. Żadna z tych ekspertyz nie wyklucza obecności osób postronnych w kabinie wtedy.
Monika Olejnik: Ale jednocześnie państwo popełnili błąd, bo powiedzieli państwo, że to jest głos, ktoś rozpoznał z komisji głos gen. Błasika.
Maciej Lasek: Tak, oczywiście. Gdybyśmy tego nie rozpoznali tego głosu, to byśmy tego nie napisali. Ale z drugiej strony, jeżeli pani...
Monika Olejnik: A dlaczego nikt nie chce się przyznać do tego kto rozpoznał głos gen. Błasika.
Maciej Lasek: Ale już wyraźnie to powiedzieliśmy. I następnym pytaniem byłoby dlaczego, kto wymyślił to, że samolot zszedł na wysokości 10 metrów, 5 metrów, dwóch metrów nad poziom lotniska, kto był autorem teorii zderzenia z brzozą, kto jest autorem teorii czy informacji o tym, że silniki pracowały do końca, tak możemy to ciągnąć w nieskończoność. Proszę mi wierzyć wypadek samolotu TU 154 nie wzbudza żadnych kontrowersji w środowisku ludzi zawodowo parających się badaniem wypadków lotniczych na świecie. My mamy swoje kontakty z ludźmi, z którymi pracujemy na co dzień. Sprawa jest ewidentnie prosta, jasna, jest typowym wypadkiem kontrolowanego zderzenia z ziemią. Ma to swoją nazwę.
Monika Olejnik: Ale czy to była brawura?
Maciej Lasek: Należałoby się cofnąć zdecydowanie wcześniej. To co opisaliśmy w raporcie, odejście kolejnych instruktorów, szkolenie kolejnych pilotów i dowódców załóg na coraz niższym poziomie. Fałszowanie dokumentacji wyszkoleniowej pilotów, co podkreślił również raport Najwyższej Izby Kontroli, myśmy to napisali naprawdę delikatnie.
Monika Olejnik: A proszę powiedzieć, gdyby był ILS, to by nie doszło do tej tragedii?
Maciej Lasek: Gdyby był ILS byłaby, byłyby inne minima dla tego lotniska opisane, ale również minima pogodowe tego dnia, czyli warunki atmosferyczne, które powodowały, były niższe niż pierwsza kategoria dla podejścia na lotnisku oprzyrządowanym w ten system.
Monika Olejnik: A czy brali państwo pod uwagę taką teorię, że ktoś mógł jakimś systemem zmieniać dane załodze samolotu.
Maciej Lasek: Wszystkie?
Monika Olejnik: Tak.
Maciej Lasek: No jest to raczej nieprawdopodobne, wszystkie dane?
Monika Olejnik: W tej ostatniej fazie lotu tak żeby ich zmylić, jakiś system, nie wiem.
Maciej Lasek: Ale co moglibyśmy, znaczy jaki system – zmienić ciśnienie panujące atmosferyczne nagle, no nic nie wskazuje na to żeby nastąpiła nagła zmiana ciśnienia.
Monika Olejnik: Wysokości na przykład.
Maciej Lasek: W jaki sposób, mamy wysokość barometryczną, mamy odczyty wysokości barometrycznej, mamy odczyty wysokości radiowysokościomierza, wszystko się zgadza. Możemy porównać to na zasadzie analizy parametrów ruchu zapisanych w rejestratorach parametrów lotu, dokonując całkowania równań ruchu, tak to się chyba nazywa i to wszystko ze sobą współgra. TAWS, który niezależnie rejestruje pewne punkt w trajektorii to samo pokazuje, ale poza tym zapominamy ciągle o jednej rzeczy. W końcowej fazie lotu system, który miał za zadanie chronić przed takimi zdarzeniami, czyli system TAWS wielokrotnie, dramatycznie generuje komendy pull up, pull up, na to nie ma czasu, na taką komendę nie ma czasu na zastanawianie się, dobrze wyszkolona załoga wykonuje procedury go around, czyli odejście na drugi krąg, tutaj mamy kilkanaście sekund ignorowania tej komendy. Kilkanaście sekund ignorowania wcześniejszych komend, bierność załogi, tunelowanie poznawcze, jak to się nazywa w psychologii lotniczej, być może zafiksowanie na wykonanie misji, udowodnienie, że rzeczywiście warunki są tak słabe, być może, ale to było trudne podejście, podejście na nieoprzyrządowane lotnisko, tak naprawdę na dwie radiolatarnie, minima dla takiego podejścia dla załogi tego samolotu, to jest 120 metrów podstawy chmur i 1800 metrów widzialności poziomej. Pilot samolotu JAK, który wylądował wcześniej, o czym też zapominamy, że wylądował niezgodnie z przepisami, niezgodnie z prawem, nie dostał zgody na lądowanie, za coś takiego prawo lotnicze penalizuje tego typu działanie – kto świadomie łamie zasady ruchu lotniczego podlega karze pozbawienia wolności do lat pięciu, ale pilot mówi 200 metrów widać.
Monika Olejnik: A TU 154 dostał pozwolenie na lądowanie.
Maciej Lasek: Nie dostał pozwolenia na lądowanie. Padła komenda „pasadka dopełnitielna”, czyli kontynuuj podejście, ale zgoda zostanie ci wydana nie później niż w okolicach bliższej radiolatarnii. Nigdy nie padła zgoda na lądowanie na tym lotnisku. Ja myślę, że warto podkreślić jedną rzecz, mówimy, mówi się o zamachu, o wybuchach...
Monika Olejnik: No tak mówi brat prezydenta Lecha Kaczyńskiego.
Maciej Lasek: Tak się mówi, ale paradoksalnie kto miałby tego zamachu dokonać.
Monika Olejnik: Rosjanie.
Maciej Lasek: Jeżeli rosyjscy kontrolerzy 20 parę minut przed lądowaniem mówią warunków do przyjęcia nie ma, dwoma kanałami, najpierw poprzez samolot pasażerski jeszcze, który dokonał tak jakby przekazania tej informacji, potem przy pierwszym połączeniu jest 400 metrów – warunków do przyjęcia nie ma, a dowódca załogi podejmuje nieracjonalną w tym przypadku decyzję – spróbujemy podejść, jak nam się nie uda to odejdziemy na drugi krąg. Dowódca JAKa, który wylądował mówi: no wiesz tutaj jest kiepsko, tak można to nazwać, no nam się udało, możecie spróbować. Jak możecie spróbować! W jaki sposób, jak dowódca samolotu pasażerskiego, można powiedzieć, to że jest wojskowym to nie ma tutaj żadnego znaczenia, może powiedzieć w takich warunkach „możecie spróbować podejść, jak wam się nie uda to odejdziecie na drugi krąg”. Następnie znowu, ten sam dowódca samolotu mówi „Arek teraz widać dwieście”, kontroler mówi możecie się zniżać, ale nie niżej niż sto metrów, od stu metrów być gotowym do odejścia na drugi krąg i ostatnia komenda, która padła niestety już trochę za późno, ale w tych warunkach, kiedy sprzęt, którym dysponowała grupa kierowania lotami w Smoleńsku był sprzętem przestarzałym, starym, wskazaliśmy wiele błędów w tym, mówi „uchadi na wtoroj krug”, odejść na drugi krąg, a tu się nic nie dzieje, to po co nam do tego wszystkiego zamach.
Monika Olejnik: No dobrze, prof. Baden, który nie został dopuszczony do sekcji zwłok twierdzi z kolei, że na podstawie tych zdjęć, według niego sześć osób mogło się uratować.
Maciej Lasek: Chyba na podstawie statystyki, a nie na podstawie niczego innego, ponieważ zdjęcia nie zostały, zdjęcia ofiar nie zostały nigdzie opublikowane, za wyjątkiem kilku bardzo drastycznych zdjęć, które wyciekły do internetu, jeszcze ze strony rosyjskich.
Monika Olejnik: No na podstawie porozrzucanych szczątków samolotu.
Maciej Lasek: Mogło się sześć uratować, statystyka mówi ile osób może się uratować z katastrofy lotniczej, ale wszystko zależy od tego w jakiej konfiguracji i z jaką prędkością ten samolot zderza się z ziemią. W pozycji plecowej, pod takim kątem, szanse były znikome, moim zdaniem zerowe.
Monika Olejnik: Prof. Kleiber proponuje żeby byli międzynarodowi eksperci, którzy by zbadali.
Maciej Lasek: Według jakiego klucza byśmy mieli dobrać tych ekspertów. Już abstrahuję od podstawy prawnej do takiego badania. Czy strona rosyjska, ja słyszałem taką wypowiedź w jednej z rozgłośni radiowych i to była osoba prowadząca ten program, może rzeczywiście trzeba powołać taką komisję i jest pytanie dlaczego, no bo jak będzie komisja międzynarodowa to Rosjanie dadzą wszystko, czego nie dali. Na jakiej podstawie, gdzie jest podstawa prawna, kto może tego zażądać – ONZ, Unia Europejska? No, nie wyobrażam sobie takiej sytuacji. A jeżeli międzynarodowy zespół ekspertów wykaże, bo na tych faktach trudno jest wydać inną opinię niż myśmy wydali, że przyczyny wypadku są właśnie takie, albo, że tak powiem jeszcze bardziej dla nas dramatyczne, to będziemy szukali kolejnego zespołu ekspertów, który poprze jednak tezy, które nie mają żadnego poparcia w faktach? Z tak przekonanymi osobami do pewnej tezy nie ma sensu dyskutować. Kiedyś, ktoś powiedział, że jeżeli wielu w coś uwierzyło bez dowodów, jakże byśmy mieli to dowodami obalić.
Monika Olejnik: A czy Rosjanie nie powinni w ogóle zamknąć lotniska, jak była taka pogoda?
Maciej Lasek: Według przepisów dotyczących lotnictwa wojskowego tak. I błędem było, że nie zamknęli lotniska, nie zakazali lądować załodze samolotu IŁ-76, który podchodził. Natomiast przepisy, zasady wykonywania lotów w przestrzeni Federacji Rosyjskiej, analizowaliśmy bardzo dokładnie te wszystkie dokumenty, które udało nam się z dużym trudem zgromadzić, ale które kompletnie opisywały ten system prawny. W przypadku obcych statków powietrznych lądujących na lotniskach wojskowych, czyli lotniskach nieopisanych, niepublicznych można powiedzieć, jest zapis dostępny dla wszystkich załóg, wszystkich samolotów wykonujących loty do Rosji. Ostateczną decyzję za start i lądowanie podejmuje dowódca statku powietrznego.
Monika Olejnik: I jeszcze na koniec, brzoza to miękkie drzewo, tak miękkie drzewo nie może urwać skrzydła samolotu.
Maciej Lasek: Myślę, że brzoza jest decydowanie twardszym drzewem niż pokrycie samolotu, czy okrycie skrzydła samolotu TU 154, przenoszące złożony układ naprężeń, końcówka skrzydła cały czas była obciążona siłą aerodynamiczną, momentem skręcającym to w jakiś sposób trzeba przenieść. Jeżeli niszczymy poszczególne fragmenty konstrukcji, nawet jak nam ta brzoza się ułamie na końcu, to jednocześnie siły aerodynamiczne i momenty, które działają na tą końcówkę skrzydła dokonują dzieła, dokończają to dzieło, niszczenia tego skrzydła. No do znudzenia możemy przypominać coś takiego, że no popatrzmy...
Monika Olejnik: Tak jak mówią ci eksperci, że są wstrząsy, słyszeli wstrząsy świadczą o tym, że był wybuch.
Maciej Lasek: Nie słyszeli wstrząsów w jaki sposób mogli słyszeć wstrząsy, jeżeli nie został opublikowany zapis audio.
Monika Olejnik: Nie, no słyszeliśmy to, przecież końcówkę rozmów słyszeliśmy.
Maciej Lasek: No tak i na jakiej podstawie można twierdzić, w którym miejscu znajduje się samolot? Te wstrząsy, na które powołują się tak zwani eksperci, żeby być ekspertem trzeba mieć wiele lat doświadczenia i być uznanym w tym zakresie, ale na które powołują się osoby, które mówią były wstrząsy, tak, były związane z uderzeniem o kolejne przeszkody terenowe, o cieńsze brzózki wcześniej, które zostawiły ślad na konstrukcji samolotu i o tą dużą brzozę, która dokonała procesu destrukcji.
Monika Olejnik: Żałuje pan, że pan był w tej komisji?
Maciej Lasek: Żałuję, że w ogóle taka komisja musiała być powołana, to tutaj nie ma w ogóle dwóch zdań.
Monika Olejnik: Dlaczego?
Maciej Lasek: No bo jakby nie była powołana, jakby nie było katastrofy, nie byłby powołana.
Monika Olejnik: A, no tak, w tym sensie, jasne.
Maciej Lasek: Natomiast jestem dumny, że mogłem współpracować z takimi ludźmi, którzy odrzucając nawet uprzedzenia między wojskowymi a cywilami, byliśmy jak to mówi młodzież z różnych Matrixów ściągnięci, natomiast jednogłośnie doszliśmy do tych samych wyników. Wspieraliśmy się wzajemnie na każdym etapie tego badania i zrobiliśmy bardzo dobrą pracę, aby taka katastrofa nie wystąpiła w przyszłości.
Monika Olejnik: A czy korzystali państwo ze zdjęć, nie wiem, przekazanych przez Amerykanów na przykład?
Maciej Lasek: Korzystaliśmy ze wszystkich zdjęć które komisja, w których posiadanie komisja weszła. Nie mogę mówić o wszystkich materiałach, natomiast musimy pamiętać, że bardzo olbrzymi materiał zdjęciowy został zgromadzony przez członków komisji, którzy byli, część była tego samego dnia, a duży zespół kolegów był następnego dnia na miejscu wypadku. Dokonaliśmy pomiarów rozrzutu szczątków, ale dokonaliśmy pomiarów też przeszkód terenowych, w które ten samolot uderzał. Te elementy, te drzewka, które były przed brzozą, które wprost udowadniają na jakiej wysokości znalazł się samolot, których wysokość skorelowana jest z wynikami badań rejestratorów, korzystaliśmy z bardzo dokładnych zdjęć satelitarnych, z materiałów, które udało się zgromadzić również dzięki osobom, które nie był związane z komisją, ale wykonywały zdjęcia, które im się wydawało, że może, może to nam w jakiś sposób pomóc. Na tej podstawie powstał raport.
Monika Olejnik: Ale przyzna pan, że przykre jest, że w świat poszedł raport Anodiny, w którym jest mowa o tym, że pijany generał był na pokładzie samolotu, naciskał i stąd taka sytuacja, a nie inna.
Maciej Lasek: Tak myślę, że to jest też efekt pośpiechu z tamtej strony, myśmy wielokrotnie zgłaszali chęć współpracy ze stroną rosyjską i napisania wspólnego raportu, który zostanie, który mógłby powiedzieć tak, mówimy jednym głosem rzetelnie zbadaliśmy tą katastrofę, oczywiście nie przekonamy osób, które będą przekonane do śmierci o tezie o zamachu, ale byłoby to zdecydowanie lepiej niż dwa, różne głosy. Natomiast prawo pierwszeństwa do badania tego wypadku i to też trzeba bardzo wyraźnie powiedzieć, miała strona rosyjska. Tam wydarzył się ten wypadek, na ich terenie i...
Monika Olejnik: Ale tam była głowa państwa, nasza.
Maciej Lasek: Strona rosyjska nie zadecydowała o tym, że przekaże nam badanie tego wypadku i mi nic na ten temat nie wiadomo. Natomiast też byśmy nie chcieli żeby strona rosyjska dokonała tak głębokiej wiwisekcji naszego systemu szkolenia pilotów wojskowych, wożących najważniejsze osoby w państwie, a myślę, że tutaj nie ma nikt wątpliwości, zwłaszcza po ostatnim raporcie Najwyższej Izby Kontroli, że stan ten był bardzo, bardzo zły, zdecydowanie niższy niż średniej klasy, znaczy poziom bezpieczeństwa był zdecydowanie niższy niż to co gwarantuje średniej klasy linia lotnicza cywilna.
Monika Olejnik: Jak pan słyszy codziennie o zamachu to co pan myśli?
Maciej Lasek: Że, że czasami mam dosyć wdawania się w dyskusje, bo to tak naprawdę zaburza nam normalną pracę. Wielokrotnie powtarzane kłamstwo staje się akceptowalną prawdą przez opinię publiczną. Może rzeczywiście popełniliśmy błąd, że nasz raport jest zbyt skomplikowany, zbyt trudny do przyjęcia, że tak naprawdę bardzo wiele osób tego nie przeczytało. Osoby, które przeczytały raport nie mają wątpliwości, ale przeczytały go ze zrozumieniem, spokojnie zadając pytania a dlaczego tak, a dlaczego inaczej, bez zakładania jakiejkolwiek tezy. Myśmy też podeszli do badania tego wypadku jak do białej kartki, wszystkie hipotezy są dopuszczalne. I przez piętnaście miesięcy pracy kolejne hipotezy były wykluczane.
Monika Olejnik: Czyli brali państwo też pod uwagę zamach.
Maciej Lasek: Braliśmy pod uwagę każdą przyczynę, która mogła doprowadzić do tego wypadku. Chyba zdaje sobie pani sprawę, że dla ludzi, którzy są związani z badaniem wypadków od wielu lat to są nasi koledzy z wojska, to są koledzy, którzy byli z cywila wciągnięci do tej komisji, katastrofa samolotu z głową państwa to jest bardzo, bardzo nieprawdopodobnie zdarzenie. Wszyscy spodziewalibyśmy się, że poziom bezpieczeństwa, poziom zapewnienia bezpiecznego wykonania lotu, poziom wyszkolenia załóg będzie najwyższy z możliwych. Czytaliśmy, kiedyś był publikowany w którejś z gazet wywiad z pilotem Air Force One i tam są najlepsi z najlepszych, a tutaj mamy do czynienia z załogą, która nawet nie jest w stanie wykonać poprawnie procedury odejścia na drugi krąg. Mamy do czynienia z załogą, która fałszuje dokumenty, mówiące jakie minima posiada, mówiące o tym, czy zostało wykonane sprawdzenie umiejętności pilotażowych. To koledzy z wojska, jako pierwsi wskazali, ta załoga nie miała prawa do tego żeby, do takich minimów. Tylko technik pokładowy miał prawidłowo nadane i ważne uprawnienia lotnicze. Wszystkie inne, zgodnie z przepisami wojskowymi, były nieważne.
Monika Olejnik: Czyli oni w ogóle nie powinni siedzieć w tym samolocie i prowadzić tego samolotu?
Maciej Lasek: Z formalnego punktu widzenia nie powinni znaleźć się w tym samolocie, ponieważ nie mieli ważnych dopuszczeń do wykonania tego lotu.
Monika Olejnik: Dziękuję bardzo, doktor Maciej Lasek był gościem Radia ZET.
czwartek, 26 kwietnia 2012
środa, 25 kwietnia 2012
Kolejna wtopa Kaczyńskiego.
(...)Cześć rodzin pomordowanych przez NKWD polskich jeńców jest zbulwersowana słowami prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego w sprawie decyzji rosyjskiej Dumy dotyczącej projektu rezolucji Zbrodnia katyńska i jej ofiary.(...) ...(...) Prezes PiS dodał również, że albo się przyznają, przepraszają, płacą odszkodowania, albo nie. Córka zamordowanego w Katyniu oficera Witomiła powiedział, że Jarosław Kaczyński nie ma prawa mówić tego czego właśnie obawiają się Rosjanie. Jak można popierać to, czego się obawiają Rosjanie, czyli odszkodowań. My nie występujemy o odszkodowania finansowe - mówi córka oficera. Witomiła Wołk-Jezierska podkreśla, że krewni pomordowanych z rozkazu Stalina nie chcą od Rosji odszkodowań lecz rehabilitacji swoich bliskich i przekazania wszystkich dokumentów ze śledztwa. Córka porucznika artylerii Wincentego Wołka podkreśla, że teraz Jarosław Kaczyński mówi o odszkodowaniach, natomiast kiedy rodziny prosiły go o pomoc finansową - wsparcia nie udzielił.
- Prosiliśmy Jarosława Kaczyńskiego o sfinansowanie kwotą 26 tysięcy złotych naszych adwokatów. Dostaliśmy dwukrotną odmowę - mówi Wołk-Jezierska.(...)
Rodziny ofiar katyńskich wnosząc w 2006r. sprawę do Strasburga o rehabilitacje a nie odszkodowanie. miały pełne prawo ubiegać się o pomoc rządową i dofinansowanie dla prawników, to leżało przecież w naszym interesie. Z tego jednoznacznie wynika, że dla Kaczyńskiego temat Katynia to skarbonka finansowa i polityczna, z której chce czerpać do końca swoich dni. Kaczyński zawsze dużo krzyczał o Katyniu, dlaczego nie wsparł ofiar i nie wsparł ich finansowo, dlaczego teraz odwraca kota ogonem i sądzi, że wyrok nie jest zadowalający, ponieważ ofiary nie mogą ubiegać się o odszkodowania. Wypiął się na rodziny, ponieważ miał to czego pragnął, brat był prezydentem on premierem a sprawa będzie ciągnąć się w nieskończoność i posłuży mu w cynicznej grze.
Wyszedł po raz kolejny na totalnego głupka. Nie chodzi więc o żaden
patriotyzm tylko o kasę, chociaż on dostałby guzik z pętelką to jednak widać,
że temat chce ciągnąc tak długo jak długo będzie mógł sobie używać na ruskich.
Rodziny ofiar katyńskich wnosząc w 2006r. sprawę do Strasburga o rehabilitacje a nie odszkodowanie. miały pełne prawo ubiegać się o pomoc rządową i dofinansowanie dla prawników, to leżało przecież w naszym interesie. Z tego jednoznacznie wynika, że dla Kaczyńskiego temat Katynia to skarbonka finansowa i polityczna, z której chce czerpać do końca swoich dni. Kaczyński zawsze dużo krzyczał o Katyniu, dlaczego nie wsparł ofiar i nie wsparł ich finansowo, dlaczego teraz odwraca kota ogonem i sądzi, że wyrok nie jest zadowalający, ponieważ ofiary nie mogą ubiegać się o odszkodowania. Wypiął się na rodziny, ponieważ miał to czego pragnął, brat był prezydentem on premierem a sprawa będzie ciągnąć się w nieskończoność i posłuży mu w cynicznej grze.
Kolejny mit obalony Kaczyński jest takim samym patriotą, co Konstanty Rokossowski.
Byle trzymać się koryta.
poniedziałek, 23 kwietnia 2012
piątek, 20 kwietnia 2012
Czas zakończyć igrzyska.
Jak wykazały
sondażowe badania, ludzie nie chcą w nieskończoność bawić się w robienie
corocznych szopek w celu sprawienie narodowemu żałobnikowi przyjemności.
(…)KalkulkulatorPolityczny.pl przy
pomocy Instytutu Pollster wysondował opinie użytkowników internetu na
okoliczność drugiej rocznicy katastrofy smoleńskiej. Przedmiotem
zainteresowania była deklarowana skłonność badanych do uczczenia w jakiś sposób
tej rocznicy. Prawie 80 proc. ankietowanych odpowiedziało, że nie nosi się z
zamiarem obchodzenia rocznicy katastrofy smoleńskiej. Zamiar uczenia tego dnia
zadeklarowało nieco ponad 11 proc., a 9 proc. nie miało jeszcze wyrobionej
opinii na ten temat.(…)
Ludzie wybierają amnezję, od ciągłego biegania z pochodniami
i robienia z siebie idiotów w jakichś durnych marszach, organizowanych w celu
dowartościowania Kaczyńskiego i jego próżności. Jeżeli ma o to pretensje niech
się najpierw zastanowi, czemu to dokładnie służy? Dla mnie to tylko jazda na
trumnach, nikt już nie wierzy Kaczyńskiemu w jego niekończący się ból i
przeżywaną stratę, swoje sztuczne łzy może sprzedać swoim wyborcom, którzy jak
widzę nie wszyscy go wspierają w tych dążeniach i słusznie, czas żałoby już się
skończy czas wrócić do świata realnego i zakończyć taniec z trumnami.
Czy wszystkie kolejne rocznice katastrofy smoleńskiej będą w
wykonaniu PiSu identyczne? Za cenę odzyskania upragnionego stołka, Kaczyński
gotowy jest wywołać konflikt społeczny podburzając do coraz większej nienawiści
i zaangażowanie. Jadowite i żenujące wypowiedzi w kierunku premiera to tylko
wierzchołek góry z czasem jego agresja będzie narastać i wzbudzać coraz więcej
emocji wśród jego wyznawców, jedyna rada na tego prymitywa, ignorować jego
ataki, traktować jak świra i kompletnie olewać.
wtorek, 17 kwietnia 2012
On to widział
Brudziński, Gosiewska, Rogalski i cała świta "Gazety Polskiej" powtarzają przeróżne nonsensy a za nimi hordy zakonu Macierewicza.
Rzadko kiedy powołuje się na księdza i duchownego, mam o nich kiepskie mniemanie, jednak po raz pierwszy przekonałem się, że czasami warto przeczytać co ma do powiedzenia.
Rzadko kiedy powołuje się na księdza i duchownego, mam o nich kiepskie mniemanie, jednak po raz pierwszy przekonałem się, że czasami warto przeczytać co ma do powiedzenia.
"Byłem przy trumnie"
Ksiądz Henryk Błaszczyk, duszpasterz służb ratownictwa medycznego, towarzyszący w Moskwie bliskim ofiar katastrofy pod Smoleńskiem, o tym, jak przebiegała identyfikacja ciał i o dzisiejszych wątpliwościach rodzin zmarłych.
Janina Paradowska: – Jak to się stało, że po 10 kwietnia ksiądz znalazł się w Moskwie?
Ks. Henryk Błaszczyk: – Pojechałem na osobistą prośbę minister Ewy Kopacz, która tuż po katastrofie smoleńskiej kompletowała ekipę patologów sądowych, lekarzy, ratowników medycznych, psychologów, ludzi znających się na logistyce tego typu operacji, którzy mogli ją wesprzeć w tych pierwszych, najtrudniejszych dniach.
Rodziny wiedziały, że w samolocie jest ksiądz?
Tak, ten lot rozpoczęliśmy zresztą modlitwą. Kiedy padały słowa – i niech się stanie wola Twoja jako w Niebie tak i na Ziemi – to przyznaję, w obecności tych właśnie rodzin, sam przeżyłem głębokie wzruszenie. W tej modlitwie każdy uczestniczył na swój sposób, bo przecież nie wszyscy podzielali moje wyznanie wiary. Miałem jednak wrażenie, iż sama świadomość, że w samolocie obecni są kapłani, bo był również ksiądz pułkownik Marek, kapelan wojskowy, że są psycholodzy, że jest do kogo się odwołać, sprawiła, że już na pokładzie zaczęły się pierwsze rozmowy.
Kim byli psychologowie?
Oni wywodzili się głównie ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej. Przede wszystkim z tej uczelni wywodzą się psychologowie przygotowani do wczesnej interwencji kryzysowej. Byli też psychologowie z innych ośrodków oraz ekipa Lotniczego Pogotowia Ratunkowego wraz z lekarzami.
Powiedział ksiądz, że już na pokładzie samolotu zaczęły się rozmowy. Z czym zwracano się do księdza, z jakimi pytaniami?
Dlaczego Bóg mi to uczynił? Dlaczego on, dlaczego tak strasznie? Jak się ksiądz czuje z tym, że wydarzyła się taka tragedia?
A co ksiądz może wtedy odpowiedzieć?
Ja mogę uczciwie powiedzieć, że Bóg też ponosi za to odpowiedzialność. On nie jest tylko od rzeczy dobrych i przyjemnych, jest obecny we wszystkim, w życiu i śmierci. Wierzę też, że w zmartwychwstaniu i życiu wiecznym.
Przylecieliście do Moskwy i co było dalej?
W hotelu czekali już pani minister Kopacz z panem ministrem Arabskim. Przywitali wszystkich przed wejściem do hotelu, a potem zaczęła się pierwsza odprawa, bardzo trudna. Zebrały się wszystkie rodziny i to była pierwsza próba przygotowania ich na obrazy, z którymi się spotkają, a także informacja o procedurach i działaniach oraz pracach wykonanych wcześniej przez obecną już polską grupę. To wszystko miało służyć jak najsprawniejszej i najlepszej identyfikacji ciał.
Co można wtedy rodzinom powiedzieć: zobaczycie coś tak strasznego, czego jeszcze nie widzieliście?
Należy powiedzieć: wiemy, że państwu zależy na tym, aby wasi bliscy jak najszybciej wrócili do domu, i chcemy wam pomóc w tym właśnie pragnieniu. I tak też się stało.
Jak rodziny reagowały?
Oczekiwaniem. Bardzo dobrze się stało, że w tym pierwszym etapie przygotowano ich do procedury.
Na czym to polegało?
Na powiedzeniu im, że powinni pomóc lekarzom patologom sądowym, tym wszystkim, którzy przygotowywali identyfikację, uczestnicząc w procedurze, w przesłuchaniu, dokonać porównania osób, które pamiętają, czy ze zdjęć, czy bezpośrednio. Osoby odpowiednio przygotowane przybierały postawę spełnienia postawionego zadania, jakby odsuwały od siebie dojmujące uczucie bólu, żalu, który oczywiście szybko wracał. Ale konieczność współuczestniczenia w identyfikacji – co może brzmi paradoksalnie – w jakiejś mierze porządkowała ich wewnętrznie, choć na chwilę.
Czy w ogóle rodziny miały wyobrażenie, co je czeka? Czy ksiądz miał taką wyobraźnię?
Od lat pracuję na misjach humanitarnych, pracowałem w Gruzji, gdzie mieliśmy szpital polowy, pracowałem na Haiti, gdzie wspólnie z przyjaciółmi prowadziliśmy szpital w epicentrum trzęsienia ziemi, na co dzień pracuję wśród osób, które są dotknięte perspektywą rychłej śmierci, widziałem tyle dramatycznych obrazów, tyle osób umarło na moich rękach. Tak się złożyło, że moja praca duszpasterska polega w dużej mierze na przygotowywaniu ludzi do śmierci i zadbaniu, aby po śmierci zachowana była ich godność. Czy spodziewałem się, co zobaczę? Przy całym moim doświadczeniu muszę powiedzieć, że doznałem wstrząsu, gdy po raz pierwszy zobaczyłem rozmiar tego, co się stało. To był najtrudniejszy czas w całym ciągu moich doświadczeń. Cóż więc mówić o rodzinach. Wbrew temu jednak, co się mówi, dużo ciał było zespolonych, chociaż oczywiście bardzo poranionych. To nie była destrukcja zupełna. Te, które były rozczłonkowane, w każdej części objęte były badaniem DNA, nie było ciała, które nie zostałoby potwierdzone badaniem DNA.
Kiedy po raz pierwszy zobaczył ksiądz ten rozmiar katastrofy?
Następnego dnia rano, kiedy w instytucie medycyny sądowej poprosiłem, aby zwieziono mnie na dół, do dużej sali, gdzie zgromadzone były ciała ofiar katastrofy. Tam też natychmiast, w takim spontanicznym odruchu kapłana, odprawiłem pierwszą stację pogrzebu chrześcijańskiego, poświęciłem te ciała i poleciłem je Bogu zgodnie z rytuałem pogrzebu katolickiego. Uważałem, że nawet jeśli nie wszyscy są katolikami, nie doznają uszczerbku w swojej godności.
I patrząc na tę salę pomyślał ksiądz: Boże, przecież te rodziny nie powinny tego zobaczyć, a one muszą zobaczyć?
Lęk, że w procesie identyfikacji rodziny będą musiały się skonfrontować z tymi obrazami, towarzyszył mi od momentu, kiedy zobaczyłem te ciała. Na to nakładała się myśl, że ta konfrontacja jest nieuchronna, dlatego prosiłem osoby przygotowujące rodziny, dla których ta intencja też była zresztą oczywista, aby przygotować ciała tak, żeby rodzina nie miała problemów z identyfikacją, a jednocześnie nie musiała się konfrontować z tym bezmiarem obrażeń.
To było możliwe?
W wielu przypadkach tak, zwłaszcza kiedy były wyraźne znaki identyfikujące, jak narośle czy blizny po przebytych operacjach.
Część rodzin kwestionuje obecnie identyfikacje, są nawet wnioski o ekshumację. Ksiądz też ma dziś wątpliwości, uważa, że identyfikacje nie były prawidłowe?
Nie mam najmniejszych wątpliwości. Dokonano ogromnego wysiłku dla zachowania najbardziej uczciwej metody identyfikacji ciał. Ten proces mógł trwać bardzo długo, ale Rosjanie, mając doświadczenie wielu katastrof lotniczych, we współpracy z polską grupą, naszymi patologami, ekspertami od kryminalistyki, przeprowadzali z wielką starannością cały proces identyfikacji, który rozpoczynał się od momentu dostarczenia materiału zdjęciowego, genetycznego, od opisów, które powstały w momencie przesłuchiwania rodzin. To wszystko wprowadzane było do programu komputerowego, który zbierał w całość wszystkie informacje. To jest, oczywiście, tylko jedno z narzędzi, bo jednak w końcu ważne jest zobaczenie na własne oczy. Wiem, że niektóre przesłuchania rodzin były bardzo długie, wyczerpujące, ale one nie wynikały ze złej woli, ale właśnie ze staranności. Problemem był może pierwszy dzień, kiedy przesłuchania prowadziło wielu młodych rosyjskich prokuratorów, którzy po raz pierwszy zetknęli się z takimi okolicznościami.
Byli nieco sparaliżowani?
Trochę tak, gdyż ranga tej katastrofy była ogromna. Drugiego dnia pracowali już doświadczeni prokuratorzy i to dawało się natychmiast odczuć. Oni potrzebne informacje zdobywali o wiele szybciej. Na prośbę rodzin uczestniczyłem w trzech przesłuchaniach i nie znalazłem przejawów złej woli czy jakichś elementów pracy operacyjnej, aby pozyskać informacje, które by nie służyły identyfikacji.
http://www.polityka.pl/kraj/wywiady/1510386,1,wywiad-ksiadz-mowi-o-identyfikacji-ofiar-katastrofy-smolenskiej.read#ixzz1rBih1CAY
Ksiądz Henryk Błaszczyk, duszpasterz służb ratownictwa medycznego, towarzyszący w Moskwie bliskim ofiar katastrofy pod Smoleńskiem, o tym, jak przebiegała identyfikacja ciał i o dzisiejszych wątpliwościach rodzin zmarłych.
Janina Paradowska: – Jak to się stało, że po 10 kwietnia ksiądz znalazł się w Moskwie?
Ks. Henryk Błaszczyk: – Pojechałem na osobistą prośbę minister Ewy Kopacz, która tuż po katastrofie smoleńskiej kompletowała ekipę patologów sądowych, lekarzy, ratowników medycznych, psychologów, ludzi znających się na logistyce tego typu operacji, którzy mogli ją wesprzeć w tych pierwszych, najtrudniejszych dniach.
Rodziny wiedziały, że w samolocie jest ksiądz?
Tak, ten lot rozpoczęliśmy zresztą modlitwą. Kiedy padały słowa – i niech się stanie wola Twoja jako w Niebie tak i na Ziemi – to przyznaję, w obecności tych właśnie rodzin, sam przeżyłem głębokie wzruszenie. W tej modlitwie każdy uczestniczył na swój sposób, bo przecież nie wszyscy podzielali moje wyznanie wiary. Miałem jednak wrażenie, iż sama świadomość, że w samolocie obecni są kapłani, bo był również ksiądz pułkownik Marek, kapelan wojskowy, że są psycholodzy, że jest do kogo się odwołać, sprawiła, że już na pokładzie zaczęły się pierwsze rozmowy.
Kim byli psychologowie?
Oni wywodzili się głównie ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej. Przede wszystkim z tej uczelni wywodzą się psychologowie przygotowani do wczesnej interwencji kryzysowej. Byli też psychologowie z innych ośrodków oraz ekipa Lotniczego Pogotowia Ratunkowego wraz z lekarzami.
Powiedział ksiądz, że już na pokładzie samolotu zaczęły się rozmowy. Z czym zwracano się do księdza, z jakimi pytaniami?
Dlaczego Bóg mi to uczynił? Dlaczego on, dlaczego tak strasznie? Jak się ksiądz czuje z tym, że wydarzyła się taka tragedia?
A co ksiądz może wtedy odpowiedzieć?
Ja mogę uczciwie powiedzieć, że Bóg też ponosi za to odpowiedzialność. On nie jest tylko od rzeczy dobrych i przyjemnych, jest obecny we wszystkim, w życiu i śmierci. Wierzę też, że w zmartwychwstaniu i życiu wiecznym.
Przylecieliście do Moskwy i co było dalej?
W hotelu czekali już pani minister Kopacz z panem ministrem Arabskim. Przywitali wszystkich przed wejściem do hotelu, a potem zaczęła się pierwsza odprawa, bardzo trudna. Zebrały się wszystkie rodziny i to była pierwsza próba przygotowania ich na obrazy, z którymi się spotkają, a także informacja o procedurach i działaniach oraz pracach wykonanych wcześniej przez obecną już polską grupę. To wszystko miało służyć jak najsprawniejszej i najlepszej identyfikacji ciał.
Co można wtedy rodzinom powiedzieć: zobaczycie coś tak strasznego, czego jeszcze nie widzieliście?
Należy powiedzieć: wiemy, że państwu zależy na tym, aby wasi bliscy jak najszybciej wrócili do domu, i chcemy wam pomóc w tym właśnie pragnieniu. I tak też się stało.
Jak rodziny reagowały?
Oczekiwaniem. Bardzo dobrze się stało, że w tym pierwszym etapie przygotowano ich do procedury.
Na czym to polegało?
Na powiedzeniu im, że powinni pomóc lekarzom patologom sądowym, tym wszystkim, którzy przygotowywali identyfikację, uczestnicząc w procedurze, w przesłuchaniu, dokonać porównania osób, które pamiętają, czy ze zdjęć, czy bezpośrednio. Osoby odpowiednio przygotowane przybierały postawę spełnienia postawionego zadania, jakby odsuwały od siebie dojmujące uczucie bólu, żalu, który oczywiście szybko wracał. Ale konieczność współuczestniczenia w identyfikacji – co może brzmi paradoksalnie – w jakiejś mierze porządkowała ich wewnętrznie, choć na chwilę.
Czy w ogóle rodziny miały wyobrażenie, co je czeka? Czy ksiądz miał taką wyobraźnię?
Od lat pracuję na misjach humanitarnych, pracowałem w Gruzji, gdzie mieliśmy szpital polowy, pracowałem na Haiti, gdzie wspólnie z przyjaciółmi prowadziliśmy szpital w epicentrum trzęsienia ziemi, na co dzień pracuję wśród osób, które są dotknięte perspektywą rychłej śmierci, widziałem tyle dramatycznych obrazów, tyle osób umarło na moich rękach. Tak się złożyło, że moja praca duszpasterska polega w dużej mierze na przygotowywaniu ludzi do śmierci i zadbaniu, aby po śmierci zachowana była ich godność. Czy spodziewałem się, co zobaczę? Przy całym moim doświadczeniu muszę powiedzieć, że doznałem wstrząsu, gdy po raz pierwszy zobaczyłem rozmiar tego, co się stało. To był najtrudniejszy czas w całym ciągu moich doświadczeń. Cóż więc mówić o rodzinach. Wbrew temu jednak, co się mówi, dużo ciał było zespolonych, chociaż oczywiście bardzo poranionych. To nie była destrukcja zupełna. Te, które były rozczłonkowane, w każdej części objęte były badaniem DNA, nie było ciała, które nie zostałoby potwierdzone badaniem DNA.
Kiedy po raz pierwszy zobaczył ksiądz ten rozmiar katastrofy?
Następnego dnia rano, kiedy w instytucie medycyny sądowej poprosiłem, aby zwieziono mnie na dół, do dużej sali, gdzie zgromadzone były ciała ofiar katastrofy. Tam też natychmiast, w takim spontanicznym odruchu kapłana, odprawiłem pierwszą stację pogrzebu chrześcijańskiego, poświęciłem te ciała i poleciłem je Bogu zgodnie z rytuałem pogrzebu katolickiego. Uważałem, że nawet jeśli nie wszyscy są katolikami, nie doznają uszczerbku w swojej godności.
I patrząc na tę salę pomyślał ksiądz: Boże, przecież te rodziny nie powinny tego zobaczyć, a one muszą zobaczyć?
Lęk, że w procesie identyfikacji rodziny będą musiały się skonfrontować z tymi obrazami, towarzyszył mi od momentu, kiedy zobaczyłem te ciała. Na to nakładała się myśl, że ta konfrontacja jest nieuchronna, dlatego prosiłem osoby przygotowujące rodziny, dla których ta intencja też była zresztą oczywista, aby przygotować ciała tak, żeby rodzina nie miała problemów z identyfikacją, a jednocześnie nie musiała się konfrontować z tym bezmiarem obrażeń.
To było możliwe?
W wielu przypadkach tak, zwłaszcza kiedy były wyraźne znaki identyfikujące, jak narośle czy blizny po przebytych operacjach.
Część rodzin kwestionuje obecnie identyfikacje, są nawet wnioski o ekshumację. Ksiądz też ma dziś wątpliwości, uważa, że identyfikacje nie były prawidłowe?
Nie mam najmniejszych wątpliwości. Dokonano ogromnego wysiłku dla zachowania najbardziej uczciwej metody identyfikacji ciał. Ten proces mógł trwać bardzo długo, ale Rosjanie, mając doświadczenie wielu katastrof lotniczych, we współpracy z polską grupą, naszymi patologami, ekspertami od kryminalistyki, przeprowadzali z wielką starannością cały proces identyfikacji, który rozpoczynał się od momentu dostarczenia materiału zdjęciowego, genetycznego, od opisów, które powstały w momencie przesłuchiwania rodzin. To wszystko wprowadzane było do programu komputerowego, który zbierał w całość wszystkie informacje. To jest, oczywiście, tylko jedno z narzędzi, bo jednak w końcu ważne jest zobaczenie na własne oczy. Wiem, że niektóre przesłuchania rodzin były bardzo długie, wyczerpujące, ale one nie wynikały ze złej woli, ale właśnie ze staranności. Problemem był może pierwszy dzień, kiedy przesłuchania prowadziło wielu młodych rosyjskich prokuratorów, którzy po raz pierwszy zetknęli się z takimi okolicznościami.
Byli nieco sparaliżowani?
Trochę tak, gdyż ranga tej katastrofy była ogromna. Drugiego dnia pracowali już doświadczeni prokuratorzy i to dawało się natychmiast odczuć. Oni potrzebne informacje zdobywali o wiele szybciej. Na prośbę rodzin uczestniczyłem w trzech przesłuchaniach i nie znalazłem przejawów złej woli czy jakichś elementów pracy operacyjnej, aby pozyskać informacje, które by nie służyły identyfikacji.
http://www.polityka.pl/kraj/wywiady/1510386,1,wywiad-ksiadz-mowi-o-identyfikacji-ofiar-katastrofy-smolenskiej.read#ixzz1rBih1CAY
niedziela, 15 kwietnia 2012
Obalony mit.
Prokuratura Generalna informuje, że Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Warszawie prowadząca śledztwo w sprawie katastrofy smoleńskiej uzyskała opinię z Wojskowego Instytutu Chemii i Radiometrii w Warszawie wydaną ma podstawie badań fragmentów ubrań pochodzących z ciał ofiar katastrofy i przedmiotów należących do ofiar, a znajdujących się na pokładzie samolotu w momencie katastrofy. Z opinii wynika, że w analizowanych próbkach nie stwierdzono obecności bojowych środków trującychoraz produktów ich rozkładu. W analizowanych próbkach nie stwierdzono również obecności materiałów wybuchowych. Jak ustalili biegli, badane próbki materiałów i przedmiotów nie są źródłem promieniowania.
Nadto, w związku z ponownie pojawiającymi się w ostatnich dniach w mediach informacjami dotyczącymi rzekomego niszczenia fragmentów ubrań lub innych przedmiotów należących do ofiar katastrofy, Prokuratura Generalna informuje, że prowadząca śledztwo Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Warszawie część tych rzeczy jako zidentyfikowane wydała już członkom lub pełnomocnikom rodzin ofiar katastrofy, część zaś przeznaczyła do dalszych badań. Część przedmiotów, głównie niewielkie fragmenty ubrań Główny Inspektorat Sanitarny Wojska Polskiego uznał za potencjalnie zakaźne odpady medyczne. Jednocześnie Prokuratura Generalna informuje, że w posiadaniu Żandarmerii Wojskowej nadal znajdują się fragmenty ubrań i inne przedmioty już zidentyfikowane przez członków rodzin ofiar katastrofy, którzy jednak nie wyrazili zgody na ich odebranie.
Mateusz Martyniuk
Rzecznik Prasowy
Prokuratury Generalnej
http://www.pg.gov.pl/index.php?0,821,18,161
Coś mi się wydaje, że w związku z powyższą notką, wstrząsy i bomby stają się historycznym mitem a pieprzenie Macierewicza i wszelkiego rodzaju teoretyków spiskowych będzie musiało wrócić do podziemia i sfery fikcji literackiej. Uwielbiam jak sen o zamachu staje się kolejną okazją do kpin z Macierewicza i jego zespołu, ale luja i do przodu. :))))))
piątek, 13 kwietnia 2012
Nowa idea PiS
Kaczyński już dawno doszedł do wniosku, że w demokratyczny
sposób władzy nie zdobędzie, jest po za jego zasięgiem i trzeba znaleźć na to
jakiś złoty skuteczny środek, lub tylne wejście, które umożliwi mu powrót na
salony. Wpadł więc na pomysł, żeby zwerbować z ulicy wszelkiego rodzaju
szumowiny, które w demonstracjach pokażą jego siłę, lub raczej miałkość i
upadek obyczajów. Nawet setki takich demonstracji nie przywróci mu władzy, a
wszelkiego rodzaju akcje to tylko przykład jego rozpaczy w próbie powrotu do
władzy.
Kolejnym etapem jego walki o władze - to zatrudnienie na
fora wszelkiego rodzaju tanich propagandzistów, pewnie robią to za darmo w
czynie społecznym lub tanie cyngle opłacane przez RM czy GP, oba środowiska
potrzebują na fali Smoleńskiej napełnić sakwę, taki stan rzeczy nie potrwa
przecież wiecznie.
Zadaniem propagandzistów formowych jest podburzanie i
wszelkiego rodzaju szczucie ludzi do przelewu krwi, dzięki czemu nastroje
społeczne są w ciągłym napięciu, a coraz to nowsze wydarzenia sprawiają, że
eskalacja błahego problemu przypomina wojnę o bóg wie jakie rzeczy.
Prawdopodobnie stanie się to co zwykle w jego życiu, czyli
wszystko spieprzy zanim dobrze się rozkręci, czyli nieudolny Kaczor rozbuja
szumowiny do granic możliwości wydarzy się tragedia lub dwie, potem oczywiście powie, że to nie on to wina Tuska. Bo to on przecież wyprowadza ludzi na ulicę.
Swego czasu mieliśmy już przypadki człowieka, który grając na
emocjach wyprowadzał ludzi na ulicę, zwał się Wałęsa. Pech chce, że Kaczyński
przez dłuższy okres był uczniem tego Wałęsy, potem oczywiście wielkim wrogiem. Mimo wszystko uczeń jednak czegoś się nauczył nawet przerósł mistrza. Był też drugi podobny buntownik
z wyboru, zwał się Lepper, który również wyprowadzał ludzi na ulicę, po pewnym
czasie stał się koalicjantem Kaczyńskiego, kolejny więc w otoczeniu uliczny
awanturnik stał się mentorem Kaczyńskiego.
Nigdy nie powinno się lekceważyć ulicznych awanturników,
obaj uliczni krzykacze przynieśli więcej szkód niż pożytku, taki Kaczyński idąc
w ich ślady staje się kolejnym ulicznym rewolucjonistą. Historia jak widać niczego
nas nie nauczyła.
czwartek, 12 kwietnia 2012
Katolicy czy partyjna hołota?
Ponoć było ich tam 70 tys. sam Kaczyński twierdzi, że około
30 tys. Trudno powiedzieć ilu ludzi było naprawdę jednak oglądając przekaz w TV
widziałem raczej małe zbiorowisko, znowu mnożą razy 10.
Liczba nieistotna, ponieważ kwiat tej chamskiej trzody
widoczny na filmie.
środa, 11 kwietnia 2012
Katastrofa rocznicy.
To miało być wielki dzień a nawet ogromne wydarzenie na
niespotykaną dotąd skalę, dla samego prezesa PiS jak i dla całej partii i
wszelkiego rodzaju teoretyków spiskowych, liczących na bóg wie jakie ogromne
przesilenie na rzecz słuszności idei Kaczyńskiego. Były wezwania na priv w
emailach, były agitacje prasowe, medialne, wszyscy byli w jakiś sposób
powiadomieni o kolejnej rocznicy i w różny sposób zapraszani do uczestnictwa w
wydarzeniu, w którym każdy powinien wziąć udział z przeróżnych powodów.
Jednak
przeważa tu opinia, że jedynym powodem jest upamiętnienie samej katastrofy i
śmierć pasażerów feralnego lotu. Jak widać to wszystko w żaden sposób nie przyczyniło
się do szczególnego pokreślenia wzniosłości tej chwili i uczczenia katastrofy
smoleńskiej?
Jeszcze 9 kwietnia umieściłem notkę, że prawdopodobnie
będzie to garstka ludzi, którzy w żaden sposób nie podniosą na duchu Jarosława
Kaczyńskiego i być może dojdzie do całkiem odwrotnego skutku, oto 10 kwietnia
zamiast uroczystej rocznicy mieliśmy tylko zlot małej grupki ludzi. Co może być
powodem, zmęczenie materiału, świąteczny okres i brak ochoty na babranie się w
uroczystościach, zbyt słaba agitacja, zbyt małe znaczenie dla całego narodu?
Trudno w tej chwili powiedzieć, na odpowiedź przyjdzie nam jeszcze poczekać.
Marsz pamięci przypominał raczej wycieczkę z psychiatryka poza
wszelką kontrolą, w sumie nie wyglądało to groźnie i w TV można było widzieć
tylko maszerujące swobodnie mniejsze lub większe grupy ludzi z dużymi prześwitami
między kolejnymi grupkami. Jednak fakty są całkiem inne, moja ciocia akurat
pracuje w pobliżu tego miejsca i jak poprzednio narzekała na przeróżne liczne
kradzieże tak teraz jak twierdzi było podobnie. Ludzie posiadający w pobliżu
przeróżne małe sklepiki strasznie narzekali. Nie będę oceniał tego typu
zachowań i dokładnie rozpisywał się o tym.
Przemowa prezesa wcale nie wyglądała jak przemowa człowieka,
któremu na sercu leży pamięć o ofiarach katastrofy to było typowe przemówienie
polityczne z nadmienieniem przeróżnych anty rządowych haseł i tak czepił się
rządu za atak na emerytów, atak na krzyż, atak na zmiany w nauczaniu w
szkołach, atak na Trwam, atak na telewizję publiczną, atak na stocznie Gdańską,
było też czepianie się Komorowskiego, polityki zagranicznej Sikorskiego,
polityki Tuska, czepianie się prowadzenia śledztwa i wiele innych uwag, które w
żaden sposób nie można powiązać z rocznicą katastrofy.
Tak właśnie wyglądała przemowa prezesa w trakcie rocznicy dotyczącej katastrofy. Jakby przez chwile całkiem zapomniał o tym, w jakim celu ludzie zebrali się w tym dniu. Wrócił nawet do hasła budowy IV RP, idea jakby już martwa nagle odżyła w chwili, która raczej się do tego nie nadawała. Tłum głośno zawył z radości, a gdy Kaczyński zakończył swoje przedstawienie zaśpiewano mu sto lat
Tak właśnie wyglądała przemowa prezesa w trakcie rocznicy dotyczącej katastrofy. Jakby przez chwile całkiem zapomniał o tym, w jakim celu ludzie zebrali się w tym dniu. Wrócił nawet do hasła budowy IV RP, idea jakby już martwa nagle odżyła w chwili, która raczej się do tego nie nadawała. Tłum głośno zawył z radości, a gdy Kaczyński zakończył swoje przedstawienie zaśpiewano mu sto lat
wtorek, 10 kwietnia 2012
Prawdziwa kanalia.
Tak to się właśnie zaczyna, fanatyczny
męczennik uważa się za zbawiciela ciemnego ludu, traktując ludzi jak śmieci a
sam wygląda na szaleńca bredzącego od rzeczy pod wpływem silnych psychotropów.
Dajcie mu większą dawkę, bo zaczyna przekraczać równik i lada moment kompletnie
straci rozum, o ile już go nie stracił.
"Ojciec Rydzyk po katastrofie smoleńskiej zachował się pięknie. Głownie dzięki Radiu Maryja i "Naszemu Dziennikowi" sprawa smoleńska nie została przez różne kanalie i "konfederację zdrady narodowej"(…)
Kto jest prawdziwą polityczną kanalią? Polityk dosiadający smoleńskie trumny jak konia, lub tanią dziewkę, uwłaszczający się na katastrofie jak na tanim interesie, chcący na trumnach wrócić do władzy, wiedząc dobrze, że w innym sposób nigdy nie zostanie premierem lub prezydentem. Czy też polityk traktujący zmarłych z szacunkiem, który nie miesza sprawy katastrofy do polityki? Odpowiedź jest oczywista, jedyną szują i kanalią w tym temacie jest Jarosław Kaczyński, karłowaty polityk o aspiracjach męża stanu z krzywym kręgosłupem, którego miejsce jest na śmietniku historii.
Podsycając nienawiść, dzieląc ludzi, atakując swoich przeciwników w perfidny sposób staje się tylko pospolitą kanalią, ten polityk zasługuje na każdy rodzaj krytyki. Zwłaszcza, że w duchu religijnym użył tych słów w Wielkanoc. Jak mawiał jego brat „spieprzaj dziadu” tego życzę w święta Wielkanocne jemu i całej pisowskiej hordzie hien, która będzie dzisiaj urządzać taniec baranów z krzyżami i modlitwą na smoleńskich trumnach.
"Ojciec Rydzyk po katastrofie smoleńskiej zachował się pięknie. Głownie dzięki Radiu Maryja i "Naszemu Dziennikowi" sprawa smoleńska nie została przez różne kanalie i "konfederację zdrady narodowej"(…)
Kto jest prawdziwą polityczną kanalią? Polityk dosiadający smoleńskie trumny jak konia, lub tanią dziewkę, uwłaszczający się na katastrofie jak na tanim interesie, chcący na trumnach wrócić do władzy, wiedząc dobrze, że w innym sposób nigdy nie zostanie premierem lub prezydentem. Czy też polityk traktujący zmarłych z szacunkiem, który nie miesza sprawy katastrofy do polityki? Odpowiedź jest oczywista, jedyną szują i kanalią w tym temacie jest Jarosław Kaczyński, karłowaty polityk o aspiracjach męża stanu z krzywym kręgosłupem, którego miejsce jest na śmietniku historii.
Podsycając nienawiść, dzieląc ludzi, atakując swoich przeciwników w perfidny sposób staje się tylko pospolitą kanalią, ten polityk zasługuje na każdy rodzaj krytyki. Zwłaszcza, że w duchu religijnym użył tych słów w Wielkanoc. Jak mawiał jego brat „spieprzaj dziadu” tego życzę w święta Wielkanocne jemu i całej pisowskiej hordzie hien, która będzie dzisiaj urządzać taniec baranów z krzyżami i modlitwą na smoleńskich trumnach.
poniedziałek, 9 kwietnia 2012
Przed drugą rocznicą.
Pech chce lub raczej niesprzyjający los sprawił,
że w tym roku rocznica smoleńska odbędzie się dzień po lanym poniedziałku,
czyli dzień po świętach w trakcie, których rodziny będą razem spędzać czas z
dala od trosk dnia codziennego oraz z dala od tematu rocznicy, kto wie może
większość zapomni o 10 kwietnia i będą woleli bawić się z rodziną jak normalni
biali ludzie niż łazić z posępną miną i pałętać się po Krakowskim przedmieściu
w bezsensownym marszu.
Ten pech jakoś nie sprzyja oczekiwaniom
Jarosława Kaczyńskiego, który będzie prawdopodobnie domagał się 10 kwietnia
licznych bojówek do marszu żałobnego, który będzie prawdopodobnie przypominał
marsz protestacyjny z hasłami nienawiści i pogardy dla każdego, kto w tej
chwili nie popiera jedynej słusznej linii i teorii o zamachu. Ten pech złego
okresu żałoby może sprawić, że liczba żałobników może być dwukrotnie mniejsze
niż poprzednio a ich zapał może być ograniczony do minimum, wszystko zależy od
tego ilu jeszcze mamy w kraju wszelkiej maści fanatyków. Nie zdziwiłbym się
gdyby nawet sam Kaczyński, znużony i zniechęcony słabą frekwencją szybko zniknął
w celu zakończenia tej żałosnej farsy, próbując potem w ciszy i spokoju
odszukać sens własnego życia.
W niedalekiej przyszłości prawdopodobny wzór tego
typu zachowań będzie się jeszcze powtarzał, teraz jednak śledzimy na bieżąco
kolejne nadchodzące widowisko, lub raczej show, w wykonaniu band szaleńców
pragnących wykazać swoje zaangażowanie w niecodziennym spędzie, pod
przewodnictwem naczelnego żałobnika kraju Jarosława Kaczyńskiego. Ponura wizja,
którą tak tu sobie tworzę, ma na celu surowo ocenić tworzoną przez Kaczyńskiego
zamachową narodową histerię, która powoli staje się masową projekcję zakonu
Macierewicza, przykro mi, ale na łagodne określenie tego chorego zjawiska mnie
nie stać.
Kaczyński uwielbiając blichtr stanie się główną
gwiazdą uroczystości upamiętniającą drugą rocznicę katastrofy, nie będę
zaskoczony, jeżeli jako główny żałobnik zaanektuje całe wydarzenie tylko dla
siebie, odsuwając innych na tor boczny. Nie mam też żadnych wątpliwości, co do
tego, że inni żałobnicy będą stanowić tylko niezbyt doskonałe koniczne tło, dla
pozy ciężko zranionego człowieka, który nie potrafi w sposób ludzki uczcić
pamięci zmarłych w zwyczajnej katastrofie. Od dawna wszyscy wiemy, że jest to
jego osobisty ból, z którym utożsamił się zbyt mocno i stał się jego częścią, a
nawet mocną podwaliną drążącą jego umysł dniami i nocami niszcząc jego
polityczną karierę.
Czego będzie można spodziewać się po kolejnej
rocznicy tragedii smoleńskiej, normalny człowiek powinien uczcić to w ciszy, w
spokoju, w milczeniu, w cichej zadumie bez emocji i z dużym dystansem, to nie
jest żałoba to tylko kolejna rocznica i w byciu cichym obserwatorem nie ma
niczego złego, to przecież normalny stan, dlatego powtarzam każdy normalny, nie
użyłbym tego określenia wiedząc, że zbiorowa narodowa psychoza zachowa się jak
prymitywna hałastra wpuszczona w cywilizowane miejsca. Ten spektakl będę
oglądał z dala w TV, ponieważ jako człowiek cywilizowany nie zniżam się do
nieludzkich zachowań urągających ludzkiej przyzwoitości.
niedziela, 8 kwietnia 2012
Europejskie boje PiS.
Katastrofa smoleńska opanowuje coraz bardziej wszystkie aspekty życia codziennego. Przynajmniej tak się wydaje nielicznym pasjonatom tego tematu. Sam Kaczyński stwierdził ostatnio „coraz bardzie wygląda na zamach” – jeszcze wcześniej wypowiadał słowa w stylu „zdradzeni o poranku” i tym podobne niejasne wypowiedzi, które do tej pory można było traktować, jako wstęp do silniejszych określeń. Teraz powiedział wreszcie to, czego spodziewaliśmy się od dość dawna i co powtarzali do tej pory tylko jego bliscy współpracownicy.
Na samym początku PiS próbował zarazić tematem katastrofy Amerykanów, w tym celu Antoni Macierewicz i Anna Fotyga odbyli podróż do USA, gdzie u senatorów kongresu zabiegali o wsparcie dla międzynarodowego dochodzenia w sprawie katastrofy. Wrócili pełni entuzjazmu i obietnic z gwarancjami rychłej komisji międzynarodowej. Minęło dwa lata i nic się nie dzieje, amerykanie jak widać podeszli do tematu przedstawionego przez Macierewicza z dystansem i niechęcią, intrygujące w tym jest fakt, braku reakcji ze strony Macierewicza oraz Fotygi nie wyjaśniają przyczyn takiego zachowania sojuszników i nie próbują nawet ponownie poruszyć ten temat w kongresie USA. Zniechęcili się wcześniejszymi niepowodzeniami, czy też sami widzą bezsensowność własnych kroków?
W tej chwili PiS próbuje zainteresować tematem Unię Europejską, na forum europarlamentu starają się w tonach żałobnych przekonać eurodeputowanych, że jest to wspólny interes tego regionu i powinni zaangażować się w tworzenie wspólnej komisji. Nie wiem ile udało się na tą chwilę uzyskać, ale spodziewam się tego samego efektu, co w przypadku kongresu USA. I jestem pewny, że to może mocno zranić dumę Kaczyńskiego oraz zaangażowanych tym tematem. Jak to zniosą i czy poradzą sobie z kolejną obojętnością, będziemy mieli okazję zobaczyć już niebawem?
Kwestia smoleńska nie interesuje nikogo poza grupą zarabiającą na całej tragedii politycznie i finansowo - prasa, książki, blogi, wywiady, filmy dokumentalne, to przecież żyła złota dla wszelkiego rodzaju specjalistów i tanich publicystów, którzy próbują się na tym wybić. Dorzucić do tego jeszcze aspekt polityczny, Gdzie PiS nadal próbuje bawić się prymitywnymi emocjami swoich wyborców wmawiając im, że sprawa ciągle jest otwarta i nic nie jest przesądzone i tylko oni będą w stanie wyjaśnić całą sprawę.
Katastrofa smoleńska, która wyzwoliła tak wielkie emocje, uruchomiła postawy radykalne, z których korzystają oczywiście politycy PiS odżywiając po raz kolejny temat spodziewają się efektów na podstawie marnych poszlak, którymi mogliby zainteresować jedyne wytwórnie filmowe ewentualnie - pisma SF.
Myślę, że prezes od radykalizmu przeszedł już do desperacji i do ekstremizmu, co musi pokaźną część społeczeństwa drażnić. Dobrnęliśmy przecież do momentu, kiedy sporej części jego wypowiedzi prawie nikt, poza członkami sekty, nie bierze na serio. Prezes wykonuje kolejne bezsensowne gesty świadczące albo o małym kontakcie z rzeczywistością, albo o przesadnych obawach o własną przyszłość.
sobota, 7 kwietnia 2012
Nie chce ale musi.
Kaczyński
jest przykładem człowieka, który nie znosi porażek i żadne środki perswazji w
stylu miażdżących porażek wyborczych, do niego nie przemawiają, albo też jest
ich pasjonatem i dlatego do skutku próbuje po raz kolejny wspiąć się na szczyt
władzy, nie rozumiejąc, że ludzie nie chcą go tam widzieć, każda kolejna
przegrana powinna wreszcie uświadomić prezesowi, że powtórek nie będzie.
Konkurenci mogą
od dzisiaj spać spokojnie, zagadka przyszłych wyborów została rozwiązana i
wiadomo już kto z PiS stanie do wyborów w celu ukarania Ziobrę za jego
bezczelność i próbę opanowania prawicy. Gdyby „Nie chciał, ale jednak będzie musiał”,
bo tego domaga się lud, wyjaśnienie na pozór bardzo naiwne. Zawsze znajdą się
ludzie, którzy będą próbowali przekonać opornego do zmiany zdania. Jednak trzeba
na to spojrzeń w sposób racjonalny i pogodzić się z faktem, że historia lubi
się powtarzać a patrzenie wstecz nie boli i powinno się wyciągać słuszne
wnioski.
Prawdopodobnie,
zapowiedź startu w wyborach czekałaby jeszcze trzy lata, jednak zmianę zdanie
można łatwo wyjaśnić. Mam dziwne wrażenie, że w tej chwili Kaczyńskiej chce
przycisnąć Ziobrę do powrotu podporządkowując sobie niesfornych posłów, którym
zbyt wcześnie zamarzyła się samodzielność, władza i prawdziwa demokracja.
Wyborcy
powinni się wreszcie pogodzić z tym, że Kaczyński nadaje się na prezydenta jak
młotek do gry na skrzypcach, za to idealnie sprawdza się w ulicznych cyrkach, gdzie
opowiada głupoty, które nie wymagają przygotowania merytorycznego, bycie
oratorem nie jest skomplikowane zwłaszcza, gdy ma się słuchaczy i wielbicieli a
nie przeciwników politycznych.
piątek, 6 kwietnia 2012
Katolickie dowcipy
Nowy ksiądz był spięty, bo miał prowadzić swoją pierwszą mszę w parafii. Postanowił dodać do świętej wody kilka kropelek wódki, żeby się rozluźnić. l tak się stało. Czuł się wspaniale. Gdy po mszy wrócił do pokoju znalazł list:
"Drogi Bracie, następnym razem dodaj kropelki wódki do wody, a nie kropelki wody do wódki. A teraz słuchaj i zapamiętaj:
- Msza trwa godzinę, a nie dwie połówki po 45 minut.
- Jest 10 przykazań, a nie 12.
- Jest 12 apostołów, a nie 10.
- Krzyż trzeba nazwać po imieniu, a nie to "duże T".
- Na krzyżu jest Jezus, a nie Che Guevara.
- Jezusa ukrzyżowali, a nie zaj**ali i to Żydzi, a nie Indianie.
- Nie wolno na Judasza mówić "ten sk**wysyn".
- Ci co zgrzeszyli idą do piekła, a nie w pizdu.
- Inicjatywa, aby ludzie klaskali była imponująca, ale tańczyć makarenę i robić pociąg to przesada.
- Opłatki są dla wiernych, a nie jako deser do wina.
- Poza tym Maria Magdalena była jawnogrzesznicą, a nie k**wą.
- Kain nie ciągnął kabla, tylko zabił Abla.
- Na początku mówi się "Niech będzie pochwalony", a nie "k**wa mać".
- A na koniec mówi się "Bóg zapłać", a nie "ciao".
- Po zakończeniu kazania schodzi się z ambony po schodach, a nie zjeżdża po poręczy.
- Ten obok w "czerwonej sukni", to nie był transwestyta. To byłem ja, Biskup.
Amen!"
-------------------------------------------------------------------------------------------
Ateista po śmierci trafił do piekła. Puka do bram, otwiera diabeł w gajerze od Armaniego, woń Hugo Bossa:
- Dzień dobry, zapraszam Pana, oprowadzę po naszym piekle. Tutaj są sypialnie, tu natryski, sauna, solarium, jacuzzi, można korzystać do woli.
Ateista zdziwiony, nie wie, o co chodzi. Wchodzą do następnego pomieszczenia. Długi stół, najlepsze alkohole, fura żarcia, `chętne dziewczyny się kręcą, ludzie balują... ateista czuje, że musi być jakiś hak.
Następne pomieszczenie - biblioteka ze wszystkimi książkami, jakie na świecie wydano, diabły pilnują ciszy, ludzie w skupieniu czytają. Ateista nie wie, o co chodzi.
Kolejny lokal - kotły, ludzie w smole się prażą, nieludzkie wycie, diabły widłami popychają tych, którzy chcą uciec. Ateista nie wytrzymał:
- Panie Diable, ale o co chodzi, tu impreza, tu czytelnia, a tu kotły, smoła
- A nie, na tych niech Pan nie zwraca uwagi, to katolicy, jak sobie wymyślili, to tak mają.
-------------------------------------------------------------------------------------------
Umarł ateista. Staje przed świętym Piotrem i czeka na decyzję.
- Piekło - decyzja św. Piotr.
- Ale jak to piekło?
- No tak, piekło.
- Chce rozmawiać z Panem Bogiem.
- Dobrze zaraz wracam.
Św. Piotr idzie do Boga i mówi.
- Umarł ateista, ja zdecydowałem, że idzie do piekła, a on chciał rozmawiać z Tobą.
- Teraz nie mam czasu, powiedz mu że mnie nie ma.
------------------------------------------------------------------------------------------
Jezus i Mojżesz grają w golfa. Jezus uderza, piłeczka leci, leci... wpada do jeziora i pływa po powierzchni. Jezus idzie po wodzie uderza i piłka trafia do dołka. Teraz kolejka Mojżesza. Uderza i piłka wpada do jeziorka i tonie. Mojżesz rozdziela wodę, uderza w piłeczkę, a ta trafia do dołka.
Przychodzi starzec i pyta się:
- Mogę z wami zagrać?
Mojżesz i Jezus po krótkiej naradzie zgadzają się.
Starzec uderza.... piłeczka trafia do jeziora, połyka ją ryba, rybę łapie ptak, leci z nią w powietrzu, rozpruwa, piłeczka wypada z ryby i wpada do dołka. W tym momencie Mojżesz mówi do Jezusa:
- No wiesz co! Z twoim starym to się nie da kur*** grać!
-------------------------------------------------------------------------
Pukanie do brama nieba. Św. Piotr otwiera i ku zaskoczeniu widzi Hitlera, który bezczelnie oznajmia.
- Ja chciałbym do was do raju. A tak w ogóle to kim ty jesteś?
- Jestem św. Piotr i pilnuje bram do raju, a ty zapomnij, że tu wejdziesz. Zabiłeś miliony niewinnych ludzkich istot.
- Jak ty tu tylko pilnujesz to zawołaj szefa!
Św. Piotr woła Jezusa i mówi mu o całej sytuacji. Do bram podchodzi Jezus i mówi Hitlerowi to św. Piotr chwilę wcześniej. Jednak Hitler nie daje za wygraną:
- Słuchaj jak mnie wpuścisz to ci dam najwyższe niemieckie odznaczenie - Żelazny krzyż.
- Dobra, poczekaj chwilę, pogadam z ojcem.
Jezus poszedł do Boga i mówi:
- Ojcze, tam za bramą stoi Hitler i chce do nas do raju.
- Przecież to morderca - odpowiada Bóg.
- Ale on mi obiecał, że jak go wpuszczę to da mi Żelazny Krzyż.
Na to bóg:
- Oszalałeś? Trzy razy z drewnianym się wy***bałeś, a ty chcesz żelazny?
----------------------------------------------------------------------------
W pewnej małej angielskiej mieścinie był sobie ksiądz, który oprócz obowiązków duszpasterskich, lubił hodowle drobiu. Któregoś jednak dnia księdzu zginął kogut. Początkowo ksiądz myślał, że kogut po prostu uciekł, jednak minął jakiś czas, a koguta nie ma.
Ksiądz zmartwił się doszedł do wniosku, że mu ukradziono koguta. Po niedzielnej mszy, kiedy wierni zbierali się już do wychodzenia, ksiądz ich powstrzymał:
- Mam jeszcze jedną, bardzo wstydliwą sprawę do załatwienia.
- Chciałbym spytać, kto z obecnych tutaj ma koguta?
Wszyscy mężczyźni wstali.
- Nie, nie... - to nieporozumienie. Może spytam inaczej, kto ostatnio widział koguta?
Wszystkie kobiety wstały.
- Oj, nie, nie... to też nie o to chodzi - może wyrażę się inaczej: kto ostatnio widział koguta, który do niego nie należy?
Połowa kobiet wstała....
- Parafianie - nie rozumiemy się, spytam, wprost - kto widział ostatnio mojego koguta?
Wstał chórek chłopięcy, ministranci i organista...
----------------------------------------------------------------------------------
Lekcja religii. Siostra pyta dzieci jak umarł Jezus.
Wszystkie dzieci zgłaszają się do odpowiedzi, tylko Jasio nie podnosi ręki.
Siostra pyta Jasia:
- Jasiu, naprawdę nie wiesz jak umarł Jezus?
- Nie.
- To w takim razie na następną lekcję religii przyjdź z ojcem.
Na następnej lekcji religii siostra mówi do ojca Jasia:
- Pytam dzieci jak umarł Jezus, wszystkie dzieci zgłaszają się do odpowiedzi, a pana syn tego nie wie.
- Siostro - odpowiada ojciec Jasia. - My na takim zad*piu mieszkamy, że nawet nie wiedzieliśmy, że on chorował!
---------------------------------------------------------------------------------
Na lekcji religii ksiądz pyta dzieci:
- Proszę powiedzieć, co wasi rodzice robią pierwsze po rannym przebudzeniu?
- Mój tata rano, jak wstanie, to idzie do łazienki i sika do wiadra, że słychać na całe mieszkanie, bo my biedni jesteśmy i nie mamy ładnej łazienki! - mówi pierwsze dziecko.
- Nie, nie, może ktoś inny! - mówi ksiądz.
- Mój tata jak idzie do ubikacji to nic nie słychać, bo my mamy bardzo ładną łazienkę z muszlą klozetowa, z kafelkami i z wanną! - mówi inne dziecko.
- Nie, nie, nie, nie! Powiedzcie mi, co powinien zrobić prawdziwy katolik po przebudzeniu! - blaga ksiądz. Na to wstaje trzecie dziecko:
- Mój tata pierwsze jak wstanie to klęka przed łóżkiem....
- Świetnie, o to chodzi - przerywa ksiądz - Dalej proszę, a pozostałe dzieci niech słuchają!
- ... No to, jak tata wstanie to klęka przed łóżkiem, nachyla się.. i wyciąga słomę z dupy, bo my taki siennik mamy....
czwartek, 5 kwietnia 2012
Wykluczyć byt boga - part II
Religia
to tylko zjawisko i wbrew pozorom nie można tego zjawiska zaliczać do
nadprzyrodzonych, nie ma w niej niczego magicznego i zjawiskowego, wszelkiego
rodzaju religijne nowinki w postaci cudów to tylko zjawiska przyrodnicze, owszem
czasami zdarzają się zjawiska, których nie potrafimy wyjaśnić w racjonalny
sposób, należy jednak pamiętać, że dawno temu takich zjawisk było więcej i z
czasem zaczęliśmy rozumieć, skąd się bierze piorun, ogień, powódź czy zaćmienie
słońca.
Wyjaśniając
te zjawiska człowiek w żaden sposób nie przybliżył się do boga, wręcz
przeciwnie oddaliliśmy się od niego rozumiejąc, że bytu boskiego nie znajdziesz
w żadnym z tych zjawisk, więc daremna jest próba udawadniania, że krzew
przypomina matką boską a gdzieś tam ktoś nagle wyzdrowiał i jest to spowodowane
boską interwencją, doszukiwanie się w tym interwencji boga nie uda się nigdy
nikomu udowodnić.
Religia
towarzyszy nam od wieków, przechodziła różne mutacje i reorganizacje,
ewoluowała na tle wydarzeń historycznych i ludzkich potrzeb, od krwawej
wymagającej ludzkich ofiar do ofiar zwierzęcych, a na końcu ofiary w postaci
samej modlitwy. Dawne obrzędy miały na celu przekonać kult boski do sprzyjania naszemu
losowi, a złożona ofiara powinna w tym pomóc. Teraz przecież zwyczajna modlitwa
służy temu samemu. Jeżeli składamy modlitwy mamy do czynienia z bogiem
osobowym, bo jak inaczej rozumieć idee modlitwy i próby rozmowy z bytem boskim,
skoro bóg ma osobę to powinien mieć odwagę pielęgnowania swoich wyznawców.
Skoro
wszystko w ręku boga to znaczy, co takiego jest w jego gestii? Zbieranie
ołtarzy oraz ślepych wyznawców, nie widzę żadnego innego wpływu boga na nasze
życie. Sama modlitwa tak naprawdę w żaden sposób nie łączy nas z bytem boga, to
jest relacja jednostronna bez żadnego odzewu.
Religia
to wspólna zależność, poleganie na swoich duchowych przywódcach i
podporządkowanie się im, ateizm natomiast nie wymaga żadnej wspólnoty, ponieważ
cechuje go niezależność w poglądach i niechęcią do podporządkowania się
dogmatom.
Jaką
korzyść daje religia? Przeświadczenie, że gdzieś po śmierci czeka nas coś
dobrego, czyli sprzedają nam przyszłość, której nie jesteśmy w stanie w żaden
sposób zweryfikować.
środa, 4 kwietnia 2012
Konkurencja czy pycha?
Biskupi
martwią się o swoje owieczki, my powinniśmy się martwić jak radzą sobie nasi
dzielni biskupi
Prymas Polski abp Józef Kowalczyk i biskup łomżyński Janusz Stepnowski przybyli w służbowych Audi A8. Spokojna, nie rzucająca się w oczy stylistyka ukrywa limuzynę największej klasy. Komfortowe wnętrze bardzo dobrze sprawdza się przy dłuższych podróżach, a udogodnienia znajdujących się we wnętrzu nie pozostawiają wiele do życzenia. Nowe Audi A8 kosztuje przynajmniej 320 tys. zł, jednak po odłożeniu kilku dodatków cena szybko poszybuje w górę i bez problemu przekroczy 400 tys. zł.
Biskup łódzki Adam Lepa przyjechał w Volvo XC60. Ten SUV zapoczątkował zmianę stylistyczną wśród modeli szwedzkiej marki i szybko zyskał uznanie klientów. Nic dziwnego. Jest duży i wygodny, jednak za komfort trzeba odpowiednio zapłacić - takie Volvo to wydatek przynajmniej 140 tys. zł.
Sedan Volkswagena to jeden z najchętniej kupowanych samochodów w swojej klasie. W Polsce od lat używane egzemplarze cieszą się niemalejąca popularnością. Najnowszą generację Passata wybrali metropolita warszawki kard. Kazimierz Nycz i metropolita krakowski kard Stanisław Dziwisz. Model oznaczony B7 został nieznacznie przedłużony, a dodatkowe miejsce z tyłu poprawiło komfort podróżowania.
Kolejnym SUV-em na zjazd Episkopatu Polski przyjechał biskup kielecki Kazimierz Ryczan. Luksusowy japoński samochód wyposażony w napęd hybrydowy to nie tylko komfort i wysoka jakość, ale też mniejsze spalanie i dbałość o środowisko. Lexus z tym silnikiem kosztuje około 300 tys. zł.
Volkswagen Passat R-Line. W samochodach liczy się nie tylko wygląd, ale też osiągi. Wie o tym biskup pelpliński Jan Szlaga podróżujący usportowioną wersją popularnego Passata. Sześciocylindrowy silnik zapewni dotarcie na czas w każdych okolicznościach, a w połączeniu z wygodnym wnętrzem czyni tego Volkswagena bardzo dobrym samochodem na dłuższe podróże.
Biskup siedlecki Zbigniew Kiernikowski na 357. zjazd Episkopatu Polski przybył SUV-em Chevrolet Captiva. Jest to rodzinny samochód, który bardzo dobrze sprawdza się też jako auto służbowe. Nie posiada statusu marek premium, ale przestronne wnętrze i cena poniżej 100 tys. zł zachęcają potencjalnych klientów.
Skoda Superb. Biskup elecki Jerzy Mazur wybrał skodę Superb pierwszej generacji. Limuzyna od Skody oferuje dużo miejsca, dobre wyposażenie i jeszcze lepszą cenę. Samochód ten od razu okazał się hitem, a osoby szukające reprezentacyjnego samochodu, który nie wymaga wyjątkowo grubego portfela wreszcie miały auto dla siebie. Superb to idealny samochód dla tych, którzy chcą wygodnie podróżować nie przyciągając zazdrosnych spojrzeń.
Hyundai Sonata. Biskup senior zielonogórsko-gorzowski Paweł Socha przybył nie rzucającym się w oczy koreańskim sedanem. Hyundai niestety nie może się pochwalić ani stylistyką ani prestiżem marki. Niższa cena niż w przypadku konkurencji i bogate wyposażenie czynią z koreańskiego samochodu rozsądny wybór, który zapewni wygodną podróż.
Wersja obrazkowa
Subskrybuj:
Posty (Atom)